- o Wojnie. I to tej najbardziej znanej, czyli drugiej światowej, ale w wydaniu trochę mniej znanym - opisana jest tam napaść Japończyków na Malaje (kolonia brytyjska, dzisiejsza Malezja).
- o Wędrówce. Grupa angielskich kobiet, wzięta do niewoli przez tychże Japończyków zamiast trafić do obozu jenieckiego, jest odsyłana do kolejnych miejscowości i do kolejnych komendantów. Kobiety w konsekwencji wędrują w naprawdę trudnych warunkach po całym kraju przez wiele miesięcy.
- o Niesamowitej kobiecie. Jean Paget. Pod słowem niesamowita chowają się inne - dobra, silna, mądra, zorganizowana, wrażliwa, przedsiębiorcza... Niesamowita.
- o Klasycznym love story. Wiecie, ona taka idealna, on taki trochę bohater, przeszkody chcą im przeszkadzać, ale oni się nie poddają.
Pewnie czytaliście już mnóstwo takich książek, zawierających mniej lub więcej wymienionych elementów. Ja też. Ale to co jest w "Miasteczku..." najciekawsze to Australia! A najpierw Malezja.
Akcja książki rozgrywa się w czasie wojny i zaraz po niej. Australia i Malezja nie świecą jeszcze wieżowcami, serce Kuala Lumpur nie bije w rytm aglomeracyjnego tętna. Australia jest bardziej dzika, bardziej pusta i dużo bardziej niedostępna. Lecz to właśnie w tej rzeczywistości Jean najpierw nie daje się zabić, a później rozkręca biznes na drugim krańcu Ziemi.
"Miasteczko jak Alice Springs" pokazuje jak inne jest życie na Antypodach. Jak zmienia się zupełnie pojęcie odległości. Dla przykładu główna bohaterka lata samolotem po zakupy do "sąsiedniego" miasta Cairns. Spojrzałam z ciekawości na mapę, żeby zobaczyć gdzie znajdują się wymieniane w książce miejsca i byłam prawdziwie zaskoczona! To tak jakby latać sobie z Polski na zakupy do Francji. Klimat również daje się we znaki i odbiega od europejskiego (chociaż aktualnie panujące w Polsce 35 stopniowe upały także nie przypominają "klimatu umiarkowanego"). Jednak największym problemem małych australijskich miasteczek jest samotność.
Jean, niczym wzorowa kobieta pozytywizmu postanawia to zmienić. Żeby zatrzymać ludzi, a zwłaszcza kobiety w głębi kontynentu postanawia stworzyć warunki do pracy i otwiera lodziarnię oraz zakład szewski. Na tym jednak nie kończą się jej pomysły. Jedna inicjatywa nakręca kolejną i tak efektem domina zmienia się jej mała osada.
Mimo, że wizja przedstawiona w książce jest nieco utopijna, ma niewątpliwy urok. Można przenieść sobie w wyobraźni tę sytuację ze skali mikro do szerszej perspektywy miasta czy kraju. I chociaż książka, tak jak już wspomniałam teoretycznie nie wyróżnia się niczym szczególnym, jest dobrym urozmaiceniem. Australia jest w tym przypadku jak całkiem nowa przyprawa dodana do popularnej potrawy.
Miasteczko jak Alice Springs. Nevil Shute.
Akcja książki rozgrywa się w czasie wojny i zaraz po niej. Australia i Malezja nie świecą jeszcze wieżowcami, serce Kuala Lumpur nie bije w rytm aglomeracyjnego tętna. Australia jest bardziej dzika, bardziej pusta i dużo bardziej niedostępna. Lecz to właśnie w tej rzeczywistości Jean najpierw nie daje się zabić, a później rozkręca biznes na drugim krańcu Ziemi.
"Miasteczko jak Alice Springs" pokazuje jak inne jest życie na Antypodach. Jak zmienia się zupełnie pojęcie odległości. Dla przykładu główna bohaterka lata samolotem po zakupy do "sąsiedniego" miasta Cairns. Spojrzałam z ciekawości na mapę, żeby zobaczyć gdzie znajdują się wymieniane w książce miejsca i byłam prawdziwie zaskoczona! To tak jakby latać sobie z Polski na zakupy do Francji. Klimat również daje się we znaki i odbiega od europejskiego (chociaż aktualnie panujące w Polsce 35 stopniowe upały także nie przypominają "klimatu umiarkowanego"). Jednak największym problemem małych australijskich miasteczek jest samotność.
Jean, niczym wzorowa kobieta pozytywizmu postanawia to zmienić. Żeby zatrzymać ludzi, a zwłaszcza kobiety w głębi kontynentu postanawia stworzyć warunki do pracy i otwiera lodziarnię oraz zakład szewski. Na tym jednak nie kończą się jej pomysły. Jedna inicjatywa nakręca kolejną i tak efektem domina zmienia się jej mała osada.
Mimo, że wizja przedstawiona w książce jest nieco utopijna, ma niewątpliwy urok. Można przenieść sobie w wyobraźni tę sytuację ze skali mikro do szerszej perspektywy miasta czy kraju. I chociaż książka, tak jak już wspomniałam teoretycznie nie wyróżnia się niczym szczególnym, jest dobrym urozmaiceniem. Australia jest w tym przypadku jak całkiem nowa przyprawa dodana do popularnej potrawy.
Miasteczko jak Alice Springs. Nevil Shute.
0 komentarze: