Dzieci Ireny Sendlerowej

By | piątek, kwietnia 03, 2015 Zostaw komentarz
Rzadko zdarza mi się sięgać po książki o II wojnie światowej. To bardzo trudne i wymagające od czytelnika tematy. Potrzeba do nich wiedzy, a z tą w trzecim pokoleniu po wojnie bywa różnie. Owszem, uczyliśmy się trochę na historii o Holokauście, obozach koncentracyjnych, AK, Żydach, getcie, powstaniu warszawskim. Później, analizując te same wydarzenia z różnych stron, dochodziliśmy do wniosku, że tyle jest prawd, ilu jest ludzi. A na wojnie nie ma wygranych, bo każdy tam przegrywa. Po co czytać takie książki? Po co się interesować tamtymi czasami, tamtymi ludźmi? Cytując główną bohaterkę:
Moim marzeniem jest, aby pamięć stała się ostrzeżeniem dla świata. Oby nigdy nie powtórzył się podobny dramat ludzkości.
Dla tych, którzy nigdy nie słyszeli o Irenie Sendlerowej - była ona głównym trybem w machinie, która uratowała ok. 2500 dzieci i dorosłych Żydów z warszawskiego getta. Organizowała ich ucieczkę, załatwiała właściwe papiery, przemycała do kolejnych mieszkań i rodzin. W czasie kiedy za podanie szklanki wody Żydowi groziła śmierć. Już te kilka zdań mrozi krew w żyłach. O dziwo, osoba Ireny Sendlerowej stała się znana współczesnemu światu za sprawą kilku amerykańskich uczennic, które zainteresowały się jej życiorysem. Powstała o niej książka, film, została uhonorowana wieloma nagrodami, była nominowana nawet do pokojowej Nagrody Nobla.

Źródło
Sama pani Irena powiedziała, że nie rozmawia o wojnie z osobami, które jej nie doświadczyły. Widać, że wspomnienia sporo ją kosztują. W książce bardzo wiele miejsca jest poświęcone współpracownikom, ciągle wymieniane są kolejne osoby, bez których wyprowadzanie dzieci z getta byłoby niemożliwe. Dlatego trudno ocenić książkę. Jest ona przede wszystkim dokumentem. Gąszcz nazwisk, miejsc, zdarzeń - wszystko to, aby o nikim nie zapomnieć. Wyobrażam sobie, jak ważne musiało być dla pani Ireny opublikowanie każdej znanej jej cząstki sieci ratującej Żydów.

Jednak dla zwykłych czytelników, takich jak ja, wprowadza to zamęt. Bo przecież najlepiej oddziałują na nas emocjonalne, plastyczne opisy, nie suche fakty. Dla przykładu, przytoczę Wam moje wspomnienie sprzed dobrych kilku lat związane ze zwiedzaniem Muzeum Powstania Warszawskiego. Spędziliśmy tam cały dzień. Przewodnik przekazywał dużo informacji (większość pewnie bardzo wstrząsających), a jednak największe wrażenie zrobiły na nas kanały. W muzeum jest taki kilkunastometrowy odcinek, mający obrazować, jak wyglądało ukrywanie się Warszawiaków w kanałach. Przewodnik najpierw o nich opowiedział, a później zapytał, kto jest chętny przejść się po nich. Oczywiście cała klasa musiała spróbować i po kolei przeciskaliśmy się przez te wąskie i niskie kanały. Gdy wyszliśmy, przewodnik zgasił w nich światło i powiedział "a teraz zobaczcie jak to było naprawdę". Po ciemku, wśród dosłownie dwóch rozgałęzień czy skrzyżowań już nikt z klasy nie czuł się tak pewnie. Posłuchaliśmy później jeszcze o tym, że uciekinierom towarzyszył stale strach, szczury, chłód. Pamiętam to do dziś, choć minęło już wiele lat od tego wydarzenia.

Dlatego czym innym jest dla mnie opinia o samej historii Ireny Sendlerowej - która niewątpliwa była bohaterką, a w istnym piekle zachowała człowieczeństwo i niosła niezmordowanie pomoc potrzebującym, a czym innym ocena książki. Mam nadzieję, że opowieść o niej doczeka się kiedyś bardziej "fabularnej wersji".

A Wy, znacie historię Ireny Sendlerowej? Jak myślicie, jaka forma jest najlepsza do poznawania historii naszego kraju?

                                              
Dzieci Ireny Sendlerowej. Anna Mieszkowska.

0 komentarze: